O luksusowej dominie

Dla tych, którzy nie mają własnych przeżyć, namiętny niepokój bliźnich stanowi pożywkę dla nerwów podobnie jak teatr lub muzyka.
Z tych właśnie powodów bywałam często w kasynie. Podniecało erotomana odczytywanie z twarzy ludzi szczęścia lub rozpaczy, gdy w sobie samej znajdowałam tylko przerażającą pustkę. Dawniej mąż mój, chociaż nie miał w sobie żyłki do hazardu, lubił od czasu do czasu zaglądać do sali sex telefonu, a ja z pewnym, choć może i niezamierzonym pietyzmem obserwowałam wiernie wszystkie jego dawne obyczaje.
I tam właśnie, w kasynie, rozpoczęły się owe dwadzieścia cztery godziny, bardziej emocjonujące niż wszelka gra hazardowa; dwadzieścia cztery godziny, które tak zaważyły na reszcie mego życia.
Na obiad zaprosiła niego księżna M., daleka krewni, a po kolacji nie czułam się jeszcze tak zmęczona, by położyć się spać. Wstąpiłam więc do kasyna, przechadzałam się między stołami, sama nie biorąc udział w grze, i przyglądałam się graczom w pewien szczególny sposób. Podkreślam: w szczególny sposób, którego  nauczył go mąż, gdy kiedyś oświadczyłam piu, iż nudzi fana ero rozmówek oglądanie wiecznie tych samych Warzy, twarzy starych zasuszonych kobiet, tkwiących godzinami w fotelach, zanim zaryzykują jeden keton, wyrafinowanych -profesjonalistów, szulerów I kokot, całej tej zbieraniny o wątpliwej reputacji, która, jak pan wie, jest malownicza i romantyczna, niż przedstawiają to brukowe powieści, opisujące to całe mieszane towarzystwo.